Postanowiłam sobie, że dziś nie będzie o dzieciach, ale jest jedna sprawa, która ostatnio zaprząta moje myśli. Będąc w ciąży obiecałam sobie, że moja córka będzie miała ok. 5 zabawek do dyspozycji. I przez to będzie potrafiła się bawić. Teraz skończyła dwa latka, a nasze mieszkanie z powodzeniem może zawalczyć o status całkiem niezłego sklepu z asortymentem dla dzieci. Zabawki są dosłownie wszędzie. Na początku, jako dobra organizatorka życia rodzinnego próbowałam z tym walczyć. Zakupiłam różne pudła i pudełka do ich segregacji, podzieliłam na trzy kategorie: pierwsza - zabawki, którymi już się nie bawi (wyjechały do dziadków - dzięki Bogu mają dom i strych), druga - zabawki, którymi na razie się nie bawi, zostały schowane, na okres paru m-cy, a potem powrócą, trzecia - zabawki, które są w codziennym obiegu. Ale i tak pomimo dobrego założenia, że jest się w stanie nad nimi zapanować, chyba wygrywają każdą rundę. Na fali zabaw są teraz wszystkie, które naśladują nas dorosłych. Mamy, wi