Patrzę i nie wierzę własnym oczom, że ostatni wpis miałam 3 lutego. Minęły ponad trzy tygodnie, a ja czuję, że to zaledwie parę dni. Wszystko, dlatego, że wróciłam do starego schematu praca-dom, ale teraz w odkurzonej nowszej wersji praca-dziecko-dom. Ogólnie 10 godzin dziennie jestem poza domem, następne poświęcam czas mojemu dziecku, a jak już położę małą spać to zabieram się za dom, ewentualnie jeszcze parę rzeczy do pracy. Gdzie tam czas na pieczenie, chociaż zrobiłam dwa cuda zdj. poniżej - tiramisu dla dzieci i absolutnie czekoladowy murzynek. Ale na pisanie czasu brak. Tak myślę, o dzisiejszym świecie. Gdzie role, jakie odgrywamy każdego dnia, przenikają się tak szybko, że nawet nie mamy momentu, aby na chwilę złapać oddech i poprosić, zamarzyć o coś dla siebie. Życie w swojej prostocie, jest takie skompilowane. Niby mamy tylko być i żyć, ale to najtrudniejsze, z czym przychodzi nam się zmierzyć.
Ostatnio moja córeczka bawiła się figurką, która upadła i ukruszyła się z jednej strony. Mała krzyknęła "ojoj", a ja odwróciłam figurkę z tej strony, gdzie nie była zniszczona i Laura uśmiechnęła się szeroko. I to jest chyba to! Na tym polega prostota i zarazem trudność naszego życia. Mimo rys, uszkodzeń, oznak mijającego czasu trzeba umieć patrzeć na nie z właściwej strony. Tylko tyle!
W weekend powracam do kuchni i przyrządzam coś na słono - kolorową tartę i coś na słodko, przepis z bardzo starej książki na ciasteczka z rodzynkami :)
Komentarze
Prześlij komentarz