Przejdź do głównej zawartości

Powrót

Prawie półtora roku, tylko tyle i aż tyle zajęła mi aklimatyzacja do nowości, jakie nastąpiły w naszym rodzinnym życiu. Paradoksalnie ten upływ czasu wydaje mi się jedną chwilą, a nie siedemnastoma miesiącami i cyklicznie zmieniającymi się porami roku. Dopiero przeglądając zdjęcia przekonuję się, że był to rok bardzo intensywny, zmienny i pod wieloma względami niepowtarzalny.

Ze zmian jedynych w swoim rodzaju zapamiętam pojawienie się na świecie mojego drugiego szczęścia, synka Milana. Euforia, miłość i spokój, to uczucia towarzyszące mi w drugiej macierzyńskiej wyprawie.



Zmieniliśmy miejsce zamieszkania, zamieniając nasze ukochane mieszkanie w tętniącym życiem starym mieście, na wymarzony dom, w otoczeniu zieleni, błota, śpiewu ptaków i saren podchodzących nam pod okna.






Życie mocno nam przyspieszyło, aby po paru miesiącach gwałtownie zwolnić i dać nam chwilę oddechu w tym zabieganym świecie.

Wyruszaliśmy na wyprawy, takie bardzo bliskie i takie odległe, po słońce, piasek pod stopami i obłędne wschody słońca.



W kuchni istne szaleństwo długość słonecznych dni sprawiła, że mogliśmy nacieszyć brzuchy świeżymi warzywami i owocami przez długi czas, a potrawy, niby proste i szybkie smakowały wybornie.







Odkrycie alergii mojego synka na jajko zmieniło moje podejście do pieczenia ciast, teraz bezcukrowych, za to nafaszerowanych przeróżnymi owocami, płatkami owsianymi i pełnoziarnistym mąkami.


Wieczne zabieganie, dwójka dzieci, choroby, budowa domu, i w końcu finalnie przeprowadza, sprawiły, że nawet nie jestem w stanie zliczyć, ile razy chciałam osiągnąć w tym czasie stan zen, zachłysnęłam się prostotą, powolnym trybem życia i koncentracją na tym, co tu i teraz.



Wracam po długiej przerwie, niby to ta sama ja, a jednak diametralnie inna. Powroty dają przecież nowy początek...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tarta z kurczakiem, bakłażanem, pomidorami i oliwkami, czyli moja Francja

Nie pamiętam, kiedy miałam czas na chorowanie. Wiecie takie jak w dzieciństwie, kiedy leniuchowało się w łóżku cały dzień, oglądając bajki, a mama przynosiła rosół i inne strawy. Od 3 lat na takie chorowanie nie miałam przyzwolenia i czasu. Jednak parę dni temu mój organizm totalnie odmówił posłuszeństwa i wracaj dzieciństwo. Już dwa dni leniuchuję, czytam gazety i oglądam mój ukochany film chorobowy, czyli "Masz wiadomość". Jest miło, jednak choróbsko męczy i ciężko mi idzie oddanie się całkowitej relaksacji. Dużo za to miałam czasu na przemyślenia, a moja wyobraźnia poprowadziła mnie daleko, daleko. Bo aż w stronę południowej Francji. Nie wiem, co pierwsze  mnie w niej urzekło. Zapach, kolor, czy jej smaki? Francja pachnie lawendą, rozmarynem, słodkimi, ciepłymi od słońca pomidorami. Dla oczu to uczta nasyconych kolorów: bieli, niebieskiego, żółtego i fioletowego. Dla podniebienia raj: świeże owoce morza, tarty, desery. We Francji odpoczywam, zwalniam, czuję się wspaniale.

Pierniki wigilijne, czyli świąteczny last minute

Dziś przepis kultowy, wigilijne pierniki. Jak bez nich możemy sobie wyobrazić Święta? Przepis, który podaję, jest od mojej cioci Oli. Jego niebywałą zaletą jest to, że pierniki już zaraz po upieczeniu nadają się do konsumpcji, bo są odpowiednio miękkie. Drugi plus jest taki, że można je zrobić praktycznie nawet w Wigilię i wieczorem już się nimi zajadać. Z tego przepisu korzystam od lat, jest prosty, a pierniki są przepyszne. Robię ich całe mnóstwo i cały czas je potem podjadam. A zatem do dzieła! Składniki  5 szklanek mąki pszennej 1 słoik sztucznego miodu 2 łyżki zwykłego miodu 2 przyprawy do piernika 1 kostka masła - ciepłego, nie z lodówki 5 żółtek 2 łyżeczki proszku do pieczenia 1/2 szklanki cukru 3 łyżki kakao Przygotowanie 1. Za pomocą miksera, łączymy żółtka z cukrem i masłem, na jednolitą masę. 2. Dodajemy do masy miód sztuczny i zwykły, przyprawy do piernika, proszek do pieczenia i kakao. Ponownie miksujemy. 3. Po uzyskaniu jednolitej masy, dodajemy, już

Sernik dyniowy, czyli jesień

Zebrałam ostatnie zielone pomidory, aby dojrzały już w domu, gdzie jest ciepło i sucho. Znalazłam ostatnią czerwoną poziomkę, która skryła się w zielonym krzaku. Wyciągnęłam grube swetry z dna szafy. Skompletowałam stos książek, które zamierzam przeczytać w długie, zimne wieczory. Przestawiłam się na herbatę z miodem i sokiem malinowym. A przede wszystkim zwolniłam. W głowie nadal biegnę, z ogromem spraw do załatwienia, ciągle brakującym czasem i gonitwą myśli. Jednak mój organizm zwolnił. Pozwalam sobie na "nicnierobienie", zastyganie w danej chwili i bycie tu i teraz. Zaczynam ponownie zadomawiać się w mieszkaniu, bowiem to w nim będę spędzać leniwe popołudnia. Przyszła, bowiem jesień, siostra lata. Z kującymi kasztanami, liśćmi w różnorodnych kolorach, deszczem i zimnym wiatrem. Przyniosła ze sobą rozgrzewające zupy, korzenne przyprawy i moje ukochane dynie. I właśnie je wykorzystałam, jako główny składnik mojego ciasta. Oto, bowiem zrobiłam sernik dyniowy. Wyszedł wspani